Saturday, May 28, 2016

Przedszkole – czyli zbyt długa, jednak wciąż za krótka refleksja liryczno-satyryczna na temat pisarstwa, pisarzy, zachowań społecznych, struktury edukacji, zgubnego wpływu alkoholizmu na etykę pracy i pewnie jeszcze czegoś tam

 Kiedy rano słonko świeci,
Do przedszkola idą dzieci.
Raźno śpieszą wszyscy kroku,
Idą prędko, z błyskiem w oku.
Toć zabawa na nich czeka,
Moc radości niby rzeka
Płynąć będzie przez dzień cały,
Gdy się dziatki będą śmiały.

Pani przy drzwiach już gotowa,
Wszak zabawa wielce zdrowa.
W środku piętrzą się zabawki,
Okupując półki, szafki.
Dzieci chętnie je podnoszą,
Wszędzie wokół się panoszą,
Zaczynają dzikie harce,
Kwiki, ryki jak na Arce!

Jasio wkłada hełm policji:
„Udzielę wam abolicji!
Za psoty nie będzie kary,
Jeśli znacie przy nich miary!”.
Na to Stasia się zerwała:
„Może jestem jeszcze mała,
Ale myślę, że już mogę
Założyć sędziowską togę!”.
Tak zaczęły wyliczanie,
Kto kim się już wtedy stanie,
Gdy przedszkole to opuści
I dorosłość w życie wpuści.
Piotruś będzie kominiarzem;
Jaruś chciałby być kucharzem;
Zosia zostanie strażakiem;
A Walenty zaś… rybakiem.

Cieszą panią takie smyki,
Mimo, że się wznoszą krzyki.
Myślą wszyscy o przyszłości
Jak się tu na takich złościć?
„Same mam ja tutaj skarby,
Może dam im dzisiaj farby,
By się troszkę uciszyli
I ruchliwi tak nie byli?”.
Pomyślała pani wartko,
Gdyż jej ten okrutny warkot
Ciężko było dłużej znosić,
Zaczęła więc dzieci prosić:
„Uspokójcie się na chwilę
Stańcie w miejscu, małe grzdyle!
Niech no będzie moment cicho,
Zanim we mnie wstąpi licho!
Pobawimy się w malarzy,
Niech no mi się nikt nie waży
Dostać tu jakiejś głupawki.
Siądźcie teraz wszyscy w ławki”.
Na to Kazio się wykrzywia:
„Toć nie każdy się porywa
Na malarskie życia trudy,
Być malarzem to są nudy!”.
Resztę klasy już pogania
Jego tok rozumowania:
„Nie są w modzie dziś malarze,
Skojarzenia z nimi wraże!”.
Pani mocno się stropiła,
Srogim wzrokiem go zmierzyła
(Choć się dzieciom nie zabrania
Przecież mieć własnego zdania)
„Co ja zrobię teraz biedna?
Jestem tutaj sama jedna
A ich tabun jest i mrowie,
To nie jest na moje zdrowie!”.
Wtem to nagle myśl radosna,
Przyszła raptem niby wiosna:
„Nikt nie musi nic malować!
Nie będziemy też rysować.
Ja rozumiem znakomicie,
Że malarza ciężkie życie,
Więc mam dla was pomysł taki,
Żeby już nie robić draki,
Pobawimy się w pisarzy,
Co są lepsi od malarzy,
Bo zamiast się brudzić farbą
Pędzą słowem niby arbą!”.
Na to Stasia się zerwała,
Pani sędzia całkiem mała,
I w te słowa się odzywa:
„Na cóż pani się porywa?!
Przecież tu są małe dzieci,
A nie, jacyś tam: poeci!
Nikt z nas nawet nie jest w stanie
Się podpisać, więc zadanie,
By się zaraz stać pisarzem,
Można stłuc wraz z kałamarzem!”.
Pani znowuż się stropiła,
Jednak w doświadczeniu siła.
Piękny uśmiech założyła
I w te słowa przemówiła:
„Moje słodkie, moje lube
Przecież nie na waszą zgubę
Tą zabawę proponuję,
Jednak w głębi serca czuję,
Że w was drzemie wielka siła.
Trzeba by się przebudziła!
My będziemy tak na żarty,
Tworzyć tu poezji karty…
Zamiast liter będą szlaczki,
A wy, jak te małe raczki,
Podszczypywać się będziecie,
Udając że wszystko wiecie”.
Miła dzieciom ta igraszka:
„Moja pierwsza będzie fraszka!”,
Rozkrzyczała się Zuzanna,
Ta niesforna, mała panna.
Pierwsza biegnie do biureczka,
Gdzie otwarta jest już teczka
I zaczyna pracowicie
Skrobać szlaczki w swym zeszycie.
Więc rzuciła się bez mała
Do roboty klasa cała.
Każdy łapie za pisadło,
Co mu pierwsze w ręce wpadło.
Czy to kredki, czy ołówki
Czasem także i stalówki
Jest to dzieciom bez znaczenia,
Tak im śpieszno do ćwiczenia.
Wszystkie rwą się do działania,
Każde lgnie już do „pisania”,
Pochylony nad zeszytem
Bazgrze sobie coś, z zachwytem.

Upłynęło godzin kilka,
A wydaje się że chwilka.
W klasie cisza niezmącona,
Pani jest zadowolona,
Myśli sobie takie słowa:
„Oto lekcja jest wzorowa!
Wymknę może się na chwilkę,
By zobaczyć swą Emilkę,
Która uczy obok w klasie.
Tam jest ciszy aż w zapasie,
A więc może też i ona,
Swym instynktem przywiedziona,
Dała dzieciom lekcję taką,
Której spokój jest oznaką?
Pobiegniemy do piwnicy,
Gdzie, jak wiem, jest na stolnicy
Flaszka wódki napoczęta,
A tu bawić się dziecięta
Będą jak im przykazano,
Bo ich nobilitowano
Do zawodu szlachetnego.
Nie opuszczą miejsca tego,
A co za tym jest w kolei,
Mamy czasu do niedzieli!”.
Tak to sobie pomyślała,
A więc kiedy klasa cała
Rysowała, z zawziętością,
Poszła ulżyć swym słabościom.

Dzieci tego nie widziały,
Gdyż, jak rzekłem, swój świat cały
Miały teraz tuż przed nosem.
Pogodzone ze swym losem,
Z zawziętością godną sprawy
Kreślą szlaczki bez obawy.
Adaś zeszyt już zapełnił,
Czym swój obowiązek spełnił.
Przekartkował go dwa razy,
Gdzieś poprawił bohomazy.
Siedzi sobie ucieszony,
Zerka na bok nieproszony,
Przypatruje się koledze,
By wybadać jego wiedzę.
Śledzi każdy ruch mazaka,
Tak zaczęła się tu draka:
„Tu masz krzywo! O la Boga!
W szlaczkach jesteś straszna noga!”
Krzyczy Adaś, na głos cały.
Krzysiu wlepił w niego gały,
Chwilę był tak zaskoczony
Czy też raczej urażony,
Że nie wiedział co powiedzieć.
Mógł tam tylko głupio siedzieć
I wpatrywać się w krytyka,
Który dalej mu wytyka:
„Kto ci pióro dał do ręki?!
Oszczędź nam już tej udręki!
Weź no, zasłoń to brzydactwo,
To paskudztwo, to dziwactwo!”
Krzysiu już się ma poryczeć,
Nie chce by na niego krzyczeć,
Głosik jego bardzo słaby
Od oprawcy prosi rady:
„Czemu ci się nie podoba?
Taka jest już ich uroda,
Że są czasem trochę krzywe,
Nie mniej przez to urokliwe.
Jeśli wiesz, co mógłbym zmienić,
Nie każ mi się tu rumienić,
Powiedz proszę mi otwarcie,
Zamiast besztać mnie zażarcie”.
Adaś jednak go nie słucha,
Już kolejną bidę niucha,
By ją napaść i ochrzanić;
Litość ma on sobie za nic!

Tak, za jego tym przykładem,
Klasa wybuchła nieładem.
Każdy patrzy cudzej pracy,
A znaleźli się też tacy,
Co powstali od swych ławek,
By zobaczyć większy skrawek
Literackiej metropolii,
Kwitnącej jak krzak sępolii.
Rozproszyła się dzieciarnia
I gorączka ich ogarnia,
Zamiast, w ciszy, dalej tworzyć
Poczęły się smyki srożyć.
Każdy krzyczy, każdy gada
Każdy patrzy do sąsiada
I wytyka błąd najmniejszy
W sposób coraz gwałtowniejszy,
Rozpoczęły kłótnie swary,
Nikt by temu nie dał wiary!
Tacy mali ci pisarze,
A wyniośli jak cesarze.
Każdy jeden przeświadczony,
Że jest wielce doświadczony,
Bo zapisał kartek kilka
I udaje teraz wilka,
Który warczy, który wyje
Ofiarę łapie za szyję
I ją szarpie bez litości,
Mięso odrywa od kości!

Lecz nie wszyscy, musisz wiedzieć,
Wojnę chcieli wypowiedzieć
Swoim wiernym towarzyszom,
Którzy szlaczki z nimi „piszą”.
Gdy opadła pierwsza fala
Gniewu, co im honor kala,
Podzielili się pisarze:
Są poeci, bakałarze
Prozaicy i krytycy
Myśliciele i praktycy.
Ile dzieci, tyle frakcji,
Każda szuka swojej racji

Jedna grupa gdzieś odkryła
Szafę niczym złota żyła,
Gdzie są w stosy ułożone
Zeszyty z dawna znaczone.
Z lat poprzednich to pamiątki,
Równe słupki niby grządki,
Piętno przedszkola historii,
Innych dzieci ślad euforii.
Z namaszczeniem ich dobyły,
W skupieniu je otworzyły,
Zagłębiły się w lekturze,
Zagubiły w ich strukturze.
„To nie dzieci, lecz geniusze,
Przyznać to niechętnie muszę,
Te tu szlaczki zapisały”.
Staś wytrzeszcza swoje gały:
„Gdzie nam do nich, ludzie drodzy?
To prawdziwi szlaczkolodzy!”,
Wszyscy szybko się zgodzili,
Te zeszyty otworzyli
I się wzięli za czytanie,
Starych mistrzów odkrywanie,
Robiąc przy tym gdzieś notatki
Ćwiczą wiedzy niedostatki,
Potem piszą, potem tworzą
Przykład, gdy już go przetworzą,
Zapisują wciąż od nowa.
(To zabawa jest morowa)
Zmienią kółko na kreseczkę,
Linii dodadzą poprzeczkę
I kiwają swymi łbami,
Chwaląc cichymi głosami:
„W twojej pracy widzę Basię,
Patrzcie ten to się tu zna się!
Tylko on, co zna klasykę
Pisze szlaczki jak muzykę!”.

Inni za to, w drugą stronę,
Szlaki wcześniej oznaczone
Mają w wielkiej swej pogardzie,
Tak jak plamy po musztardzie.
„One brzydzą, kolą w oczy”,
Wyje na nie Zbyś uroczy:
„Nowe nam obierać drogi,
Zamiast wracać w te dialogi,
Które dawno już minęły.
One świata nie pojęły,
My zrobimy to na nowo!
Chaotycznie, kolorowo!”.
A więc łamią wszystkie normy,
Hałas przy tym jest potworny,
Kiedy wrzeszczą chlapią tuszem,
Obnoszą się z animuszem,
Ignorują równe kratki
Ich twórczość to nie rabatki.
Im wyzywać, prowokować
Nie dadzą się ignorować,
Wykrzykują na około,
Że wymyślą nowe koło,
Co jest lepsze w kwadraturze…
Dałbyś wiarę, takiej bzdurze?

Są też tacy którym za nic
Przekraczanie wszelkich granic.
Wszystkich znają starych mistrzów
I nowych nonkonformistów.
Wszystkie nazwy, wszystkie style,
Co też piszą mądre grzdyle?
Nic! Niczego ci nie tworzą,
Tylko dalej się gdzieś srożą,
Oceniają, opisują,
Wszystkich wkoło denerwują.
Oni wolą tylko gadać,
Całą wiedzą mogą władać,
Ale swoje te bazgrołki
Schowali dawno pod stołki,
Gdzie bezpieczne od krytyki
Nie popadną w ocen wnyki.

Jest też grupa najmniej liczna,
Pisać! jedna ich wytyczna.
Oni na bok wszystkie swary
Ciepnęli jak brudne gary.
Nie chcą z nikim również gadać,
Oni piórem będą władać!
Kryjąc się gdzieś zgrabnie w cieniu,
Z zawziętością mały Gieniu
Skrobie, pisze, opisuje,
W tym skupieniu gila żuje.
Twarz rozjaśnia mu natchnienie,
Przed oczyma objawienie,
Nie oddycha nic, nie gada,
Kiedy wersy swe układa.
Wiekopomne tworzy dzieło,
Skąd mu się to wszystko wzięło?
Przecież nic jeszcze nie przeżył,
Tylko w co napisał wierzył.
Z nikim nawet nie rozmawiał,
Tylko szlaczkiem się zabawiał.
Nie dla niego aberracje,
Gdzie ma czerpać inspiracje?
Ci co w życiu idą z ciszą,
Ciekawego nic nie piszą

Było grup tych więcej znacznie,
Każda zwała się cudacznie.
Na zmianę się rozpadały,
Potem znowu się spajały,
Ale w innym to już składzie,
Z nowym hersztem na pokładzie.
Wiodły z sobą kłótnie, spory,
Do zabawy nikt nie skory,
Prawda szlaczków ich zmieniła,
Wypaczyła, spotworniła.
Zapomnieli o swym celu,
O początkach przyjacielu,
O tym, że to jest zabawa,
A nie życia warta sprawa,
O radości jaką czuli,
Nim się razem tam zaszczuli.

Na to wszystko weszła pani,
Ale dzieci jak ułani,
Pogrążeni w bitwy szale
Nie widziały jej tam wcale.
Ona za to wodzi wzrokiem,
Przyćmionym wódki urokiem,
I nie wierzy, że te czarty
Co prowadzą bój zażarty,
To te same małe dziatki,
Co ciekawe szlaczków gratki
Tak nie dawno zostawiła.
Pani cała się spłoniła
I upadła na kolana
Jak madonna nieskalana.
Uroniła łzę jedyną,
Potem wstała z kwaśną miną
I wymknęła się z powrotem,
Zamykając drzwi z łoskotem.
„To nie moja przecież wina,
Że tam taka jest zadyma.
Na siebie to sprowadziły,
W wredne czorty się zmieniły,
Niech kotłują się w tej biedzie,
Niby w beczce słone śledzie”.
Powiedziała i zniknęła,

Niechby ją cholera wzięła...

No comments:

Post a Comment