Friday, May 6, 2016

Książę i Kowal cz.2

Pierwszego dnia rano, zaraz po śniadaniu, uczeń ruszył do swych obowiązków. Nakarmił żywy inwentarz, sprzątnął stajnie i kurnik. Już miał zacząć nosić wodę, gdy na progu warsztatu dostrzegł grupkę klientów. Podszedł więc do nich, mając nadzieję, że szybko uda mu się z nimi porozmawiać i wrócić do zaplanowanej pracy. Gdy tylko dobił targu, pojawili się następni, a po nich kolejni. Nim skończył handel i przygotował warsztat, słońce rozpoczynało już swą podróż za horyzont. Ponownie więc nakarmił zwierzęta, przygotował własny posiłek, lecz gdy go już spożył, na dworze panowała ciemność.
Następnego dnia książę z determinacją ruszył do pracy, starając się skończyć wszystkie codzienne powinności tak szybko, jak to tylko możliwe. Gdy wreszcie był gotów rozpalić węgle, słońce chyliło się ku zachodowi. „Mam jeszcze trochę czasu, nim zapadnie ciemność” - pomyślał. „Zdążę chociaż zacząć”. Wtem jednak jego wzrok spoczął na stercie narzędzi przygotowanych do ostrzenia i szlifowania. Mimo iż wytężał umysł, nie był w stanie przypomnieć sobie, po które z nich jutro zgłoszą się ludzie. Odłożył więc krzesiwo i hubkę, do ręki wziął zestaw pilników i usiadł za swym stołem. Tej nocy uczeń długo pracował przy wątłym świetle dymiących kaganków, aż w końcu oczy rozbolały go tak bardzo, że nie był w stanie kontynuować. Poszedł do łóżka, nie martwiąc się nawet przygotowaniem strawy.
Tak mijały dni, a w końcu i tydzień. Odolan pracował ciężko, wstając przed brzaskiem i kładąc się późno po zmroku, jednak bez względu na to, jak bardzo się starał, nigdy nie miał wystarczająco czasu, by swoje postanowienie wprowadzić w czyn i stworzyć własne dzieła przed powrotem mistrza.
Książę stał przy studni, gdy usłyszał odległe terkotanie wozu, w myślach szybko policzył dni i ten był dziesiątym, od kiedy kowal wyruszył po rudę. „Jak to możliwe?” - pomyślał. „On mieszkał tu sam i był w stanie zrobić wszystko, co ja robiłem i jeszcze to, czego mnie nie udało się nawet zacząć. Jak mam rządzić królestwem, jeśli przerosło mnie prowadzenie wiejskiej kuźni?”.
Wóz wolno wtoczył się do obejścia w momencie, gdy książę wynurzył się z drzwi chałupy.
- Witaj, mistrzu – powiedział.
- Witaj, uczniu – odrzekł kowal, przyglądając mu się uważnie spod krzaczastych brwi. – Czy pod moją nieobecność miałeś jakieś kłopoty?
- Nie... - Złotowłosy zawahał się przez chwilę, po czym powtórzył już pewniej:
- Nie.
- To dobrze. Pomóż mi rozładować wóz.
- Ty idź i zjedz coś, mistrzu, zupa jest na ogniu. Ja zajmę się wozem.
Kowal nie odezwał się, tylko skinął głową, wciąż nie uwalniając młodzieńca spod czujnego spojrzenia. Potem ruszył wolno w stronę domostwa. Gdy ponownie z niego wyszedł, już najedzony, Odolan nadal krzątał się przy wozie, rozładowując ciężkie żelazo.
- Czy potrzebna ci pomoc? - zadudnił olbrzym.
- Nie. Odpocznij, ja zajmę się wszystkim - odkrzyknął uczeń, nawet nie patrząc w jego stronę.
Starzec stał tam jeszcze przez chwilę, obserwując go, nim skierował się do warsztatu. W środku kuźni zastał ład i porządek. Po chwili za jego plecami odezwał się głos.
- Przepraszam, mistrzu... - Kowal nadal stał bez ruchu. – Wiem, że poddawałeś mnie próbie i zawiodłem cię...
- Próbie? Zawiodłeś? Nic nie rozumiem... - odparł starzec, dalej stojąc tyłem do swego ucznia - Kuźnia nadal stoi, dom jest tam, gdzie go zostawiłem, zwierzęta mają się dobrze, a praca, jak widzę, wre. Nie mógłbym prosić o lepsze efekty, nawet gdyby faktycznie była to jakaś próba.
- Tak, mistrzu – odparł Odolan i poczuł, jak łzy zaczynają napływać mu do oczu.
- Teraz ty idź coś zjedz i połóż się dziś wcześniej. Jutro pokażę ci, jak kuje się stal.
- Jak to?! Dlaczego?! - Książę nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Przecież po to tu jesteś. – Olbrzym odwrócił się, udając zdziwienie.
- Tak. Ale...
- Dałeś z siebie tak wiele, jak mogłeś, nie prosząc o nic, co było ci zbędne...
- ...i otrzymałem więcej, niż oczekiwałem.
Starzec uśmiechnął się, kładąc swemu uczniowi rękę na ramieniu i bez słowa opuścił warsztat.
Następnego dnia, gdy młodzieniec wszedł do warsztatu, węgle jarzyły się już czerwienią, a spocony kowal dął w miechy. Tak rozpoczęła się najtrudniejsza część nauki. Trwała ona też najdłużej, lato ustąpiło miejsca jesieni, ta z kolei zniknęła pod białą pierzyną śniegu. Mimo, że zima na dobre zagościła na świecie, dym z komina w kowalskim warsztacie nigdy nie przestawał buchać. Uczeń i mistrz każdego dnia rozpalali piece, topili stal i tworzyli coraz to nowe narzędzia. Odolan wraz Sędzimirem konstruowali dłuta, młoty, siekiery i łopaty. Nim przeminęła wiosna i zaczęły się upały, książę potrafił pracować samodzielnie. Przyjmował od ludzi nowe zlecenia, tworzył nowe rzeczy, zupełnie bez udziału starego mistrza, który wolno usuwał się mu z drogi i służył swą radą jedynie tam, gdzie młodzieńcowi nie starczało wiedzy i doświadczenia. Nim liście pożółkły i posypały się z drzew, uczeń prawie dorównywał swym kunsztem mistrzowi.
Pewnego popołudnia, gdy pracy było już mniej, a klienci coraz rzadziej odwiedzali kuźnię, młodzieniec wykuł miecz. Mimo, że był on surowy, jeszcze nieoszlifowany i nieposiadający rękojeści, Odolan był z niego bardzo dumny. W jego głowie zaczęły rodzić się myśli o powrocie w rodzinne strony, do zamku jego ojca. Ukrył broń pod stertą stali i przez następny tydzień pracował nad nią w tajemnicy, poświęcając temu każdą wolną chwilę. Gdy miecz był już gotowy, błyszczący i naostrzony, z rękojeścią owiniętą skórą, zdecydował się, by pokazać go swemu mistrzowi. Wręczył mu swe dzieło bez słowa na wyciągniętych ramionach, niczym największy skarb. Twarz Sędzimira nachmurzyła się na ten widok, nie wyrzekł on jednak ani słowa. Wziął miecz wielką dłonią i przyjrzał mu się uważnie. Zważył go w ręku, opuszkiem kciuka sprawdził ostrość, spojrzał krytycznie wzdłuż klingi i mruknął cicho do siebie. Następnie podniósł oręż i z całej siły uderzył nim o stojące nieopodal kowadło. Miecz zadźwięczał przenikliwie i rozprysnął na kawałki, jakby był zrobiony ze szkła.
- Co żeś uczynił?! - krzyknął młody rzemieślnik, czując, jak wraz z mieczem pęka mu serce.
- To nie był dobry miecz - odparł kowal spokojnie, odrzucając samą rękojeść na stos złomu. – Następnym razem bardziej się postaraj.
- To wszystko?! Zniszczyłeś moją ciężką pracę i to wszystko, co masz mi do powiedzenia?! - Odolan stracił resztki panowania nad sobą i krzyczał najgłośniej jak umiał.
- Nie zniszczyłem twojej pracy. Nie wykonałeś jej na tyle dobrze, by mogła spełnić swoje zadanie, więc jesteś jedynym, który ponosi odpowiedzialność za los, jaki ją spotkał – tłumaczył spokojnie.
- Więc pokaż mi, jak mam to zrobić! Naucz mnie, tak, jak uczyłeś wcześniej!
- Nigdy nie pokażę ci, jak stworzyć narzędzie śmierci - odparł olbrzym na granicy słyszalności - Wyposażyłem cię już w umiejętności, których potrzebujesz, by samemu tego dokonać. Jedyne, co mogę dla ciebie zrobić, to powiedzieć ci, gdy odniesiesz sukces.
Po tych słowach, jak gdyby nic się nie stało, wrócił do swych obowiązków. Od tamtego dnia książę poświęcał każdą wolną chwilę na tworzenie mieczy. Pora nie mogła być odpowiedniejsza, nastała bowiem zima i ruchu w kuźni nie było zbyt wiele. Mimo to Odolan nie raz zostawał w warsztacie do późnej nocy lub nie kładł się wcale, pracując przy nikłym blasku paleniska i świec. Jednak żaden z dziesiątków mieczy, jakie stworzył w tym okresie, nie przeszedł prób starego kowala. Wszystkie gięły się, pękały, szczerbiły lub doznawały innych jeszcze uszkodzeń.
Na drzewach zaczynały kwitnąć już kwiaty, gdy pewnego ranka po śniadaniu Sędzimir podał księciu prostą drewnianą wędkę.
- Dziś nie będziemy pracować. Pójdziemy na ryby – powiedział.
W pierwszej chwili uczeń chciał się sprzeciwić, jednak po chwili uzmysłowił sobie, że od kiedy rozpoczął naukę, lata wcześniej, nigdy nie miał wolnego dnia, nigdy nie zrobił nic dla własnej przyjemności. Jego cel tak bardzo nim owładnął, że zapomniał o całym świecie.
- Dobrze - odpowiedział więc krótko i szczerze się uśmiechnął.
Olbrzymi starzec i smukły młodzieniec stali nad brzegiem strumienia. W skupieniu trzymali wędki i obserwowali spławiki. Odolan rozkoszował się ciepłem słońca na twarzy i delikatną chłodną bryzą. Przede wszystkim jednak cieszył go brak zobowiązań i chwila odpoczynku, którego nie zaznał od tak dawna. Nagle na wierzch jego myśli wypłynęło wspomnienie, które zmąciło sielankę.
- Przepraszam cię, mistrzu... - powiedział, spuszczając wzrok.
- Za co tym razem, chłopcze? – mruknął kowal.
- Za to, że groziłem ci śmiercią. Tamtego dnia, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
- Nie zabiłbyś mnie – odparł olbrzym z rozbawieniem w głosie.
- Myślisz, że nie dałbym rady? - żachnął się książę.
- Nie. Ty po prostu nie chciałeś tego zrobić. Jednak gdybyś nie dobył miecza, straciłbyś uznanie swoich wojów.
- Wiedziałeś?!
- To powód, dla którego tu jesteś. Potrafisz działać wbrew własnej naturze, gdy wymaga tego wyższa potrzeba. Nie przepraszaj mnie więc, dzieciaku, bo od tego gadania ryby się płoszą.
- Dobra wymówka! - odparł ze śmiechem złotowłosy, patrząc na cztery piękne pstrągi, które sam złowił i pusty koszyk swojego mistrza.
Olbrzym nie odezwał się już jednak ani słowem. Spędzili nad strumieniem cały dzień. Gdy tarcza słońca dotknęła krawędzi widnokręgu, starzec wyciągnął wędkę z wody. Na końcu sznurka wisiały jedynie spławik i obciążnik. Na ten widok książę wybuchnął gromkim śmiechem.
- Nic dziwnego, że cały dzień niczego nie złapałeś! Zapomniałeś o haczyku!
- O niczym nie zapomniałem – odparł kowal, zbierając swe rzeczy. – To ty przyszedłeś tu po ryby. Ja je chciałem tylko łowić.
Cały czas, gdy podążali z powrotem do domu, a nawet później, gdy byli już po kolacji i udali się na spoczynek, Odolan słyszał w głowie echo słów swojego mistrza. Gdy obudził się rano, poszedł wprost do kuźni, nie zatrzymując się nawet, by zjeść śniadanie. Rozpalił węgle i zaczął kuć, przez cały dzień nie przerywał pracy ani na chwilę i nawet kolację Sędzimir musiał mu przynieść do warsztatu. Tak minęły dwa tygodnie, młodzieniec przestał się nawet odzywać, tak pochłonęła go praca. Każdą minutę swego czasu spędzał w warsztacie. Z jego ruchów jednak zniknęła porywczość, poruszał się metodycznie po kuźni, pracując wolno i dokładnie, każde jego działanie było precyzyjnie zaplanowane. Nieraz zatrzymywał się i trwał w bezruchu, patrząc długo na powstający miecz, by po chwili wykonać tylko kilka szlifów i znów skamienieć.
W końcu wręczył swe dzieło staremu mistrzowi. Ten obejrzał je dokładnie, zbadał pod każdym kątem, a następnie tak, jak zawsze, wziął potężny zamach i z całej siły uderzył nim o wielkie kowadło. Serce księcia zatrzymało się na krótki moment. Miecz odbił się od stalowego bloku i zaśpiewał czystą, przenikliwą pieśń, która rozniosła się po dolinie. Nie pękł jednak, nie zgiął się, ani nie skruszał, zamiast tego pozostawił na kowadle głęboką, prostą szramę. Dopiero na ten widok, uczeń znów zaczął oddychać.
Starzec jeszcze raz dokładnie zbadał miecz i podał go z powrotem Odolanowi, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Od dziś nie musisz nazywać mnie już mistrzem. Nie ustępujesz mi bowiem pod żadnym względem.
Gdy tego wieczora spożywali posiłek, to Sędzimir dla odmiany przerwał ciszę.
- Kiedy wyjeżdżasz? - zapytał wprost.
- Niedługo. Jak tylko odpowiesz na moje pytanie.
- Zadaj je więc. - Sędzimir odłożył łyżkę i utkwił wzrok w Odolanie.
- Dlaczego przestałeś kuć broń? - Książę wreszcie wypowiedział to, o czym myślał od pierwszego dnia swego terminu.
Starzec wahał się długą chwilę, przewiercając go wzrokiem.
- Zasłużyłeś, by to wiedzieć – odrzekł w końcu. – Gdy byłem młody, miałem usposobienie podobne do twojego. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Chciałem działać, zmieniać, naprawiać. Od swego ojca nauczyłem się kowalskiego fachu. Jednak nie chciałem spędzić swego życia w kuźni. Wierzyłem, że mogę zrobić więcej. Pragnąłem zmienić świat. Gdy wybuchła wojna, wykułem miecz i ruszyłem za naszym władcą – twoim dziadem. Walczyłem, brałem udział w potyczkach, bitwach i pojedynkach, moje imię stało się znane wśród rycerzy i ludu stolicy. Wciąż jednak wybuchały nowe wojny, pojawiali się inni przeciwnicy. Morze krwi, które rozlałem, zdawało się nie mieć dna. Świat nie zmieniał się na lepsze i czułem się tak, jakby była to moja wina. Wmówiłem sobie, że zawiodłem. Długo myślałem nad innym sposobem, by osiągnąć swój cel.
Doszedłem do wniosku, że w pojedynkę nie mogę zmienić całego świata. Wykorzystałem więc umiejętności, których nauczył mnie ojciec, ulepszyłem jego technikę i zacząłem tworzyć narzędzia zagłady. Te same, których sława zwabiła cię tutaj. Siedziałem zamknięty w swej kuźni, produkując miecze topory i zbroje, modląc się co wieczór, by trafiły one w ręce kogoś zacniejszego ode mnie, kto wykorzysta je, by uczynić ludzkie życia lepszymi. Gdy w końcu zdecydowałem się opuścić swą samotnię, odkryłem, że moje twory zatopiły świat nie tylko we krwi, ale i cierpieniu, przemocy i rozpaczy. Wojny przetaczały się przez krainę jedna za drugą, ludzie mordowali, palili i grabili, a zwycięzcą zwykle był ten, kto potrafił wyposażyć swą armię w jak najwięcej z moich dzieł. Możni i władcy, którzy mieli ich używać, by sprowadzić ład i porządek, siedzieli zamknięci w swoich zamkach, podczas gdy cierpieli zwykli ludzie. Przysiągłem nigdy więcej nie stworzyć niczego, co służy do zabijania. Wróciłem do domu mego ojca, tego, w którym właśnie siedzisz. Pogodziłem się ze swym przeznaczeniem i stałem się tym, kim zawsze miałem być: wiejskim kowalem. Żałuję tylko, że lekcja, której udzieliło mi przeznaczenie, kosztowała życie tak wiele osób.
Odolan siedział na krześle wpatrzony w Sędzimira, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Próbował zrozumieć co przeszedł człowiek siedzący naprzeciw niego,wyobrazić sobie, jak wielki ciężar niesie on na swych barkach. Było to jednak więcej, niż potrafił naraz objąć umysłem.
- Dziękuję... - Było to jedyne, co udało mu się wykrztusić.
Dwóch kowali siedzących za wspólnym stołem nie odezwało się już więcej do siebie.
Gdy olbrzym wstał rano, Odolana już nie było, zniknęły też wszystkie jego rzeczy. Było tak, jakby młodzieniec nigdy nie mieszkał w jego domu. Z jednym wyjątkiem - nad kominkiem, na zaszczytnym miejscu, gdzie zawsze wisiał drewniany mieczyk, pamiątka po ojcu Sędzimira, teraz pyszniło się stalowe ostrze stworzone przez Odolana. Starzec zerwał je ze ściany i wybiegł przed chałupę, dzierżąc je w ręku. Rozglądał się przez chwilę szalonym wzrokiem, po czym wybuchnął śmiechem głośnym i głębokim, który jak grzmot toczył się przez dolinę, aż dotarł do uszu samotnego wędrowca, kilka kilometrów za wioską. Ten, gdy go usłyszał, uśmiechnął się szeroko i sięgnął pod połę wełnianego płaszcza, gdzie odszukał rękojeść drewnianego miecza – dziecięcej zabawki.
- Być może jednak uda ci się zmienić świat... - szepnął do siebie i ruszył dalej.

No comments:

Post a Comment