Kiedy rano słonko świeci,
Do
przedszkola idą dzieci.
Raźno
śpieszą wszyscy kroku,
Idą
prędko, z błyskiem w oku.
Toć
zabawa na nich czeka,
Moc
radości niby rzeka
Płynąć
będzie przez dzień cały,
Gdy
się dziatki będą śmiały.
Pani
przy drzwiach już gotowa,
Wszak
zabawa wielce zdrowa.
W
środku piętrzą się zabawki,
Okupując
półki, szafki.
Dzieci
chętnie je podnoszą,
Wszędzie
wokół się panoszą,
Zaczynają
dzikie harce,
Kwiki,
ryki jak na Arce!
Jasio
wkłada hełm policji:
„Udzielę
wam abolicji!
Za
psoty nie będzie kary,
Jeśli
znacie przy nich miary!”.
Na
to Stasia się zerwała:
„Może
jestem jeszcze mała,
Ale
myślę, że już mogę
Założyć
sędziowską togę!”.
Tak
zaczęły wyliczanie,
Kto
kim się już wtedy stanie,
Gdy
przedszkole to opuści
I
dorosłość w życie wpuści.
Piotruś
będzie kominiarzem;
Jaruś
chciałby być kucharzem;
Zosia
zostanie strażakiem;
A
Walenty zaś… rybakiem.
Cieszą
panią takie smyki,
Mimo,
że się wznoszą krzyki.
Myślą
wszyscy o przyszłości
Jak
się tu na takich złościć?
„Same
mam ja tutaj skarby,
Może
dam im dzisiaj farby,
By
się troszkę uciszyli
I
ruchliwi tak nie byli?”.
Pomyślała
pani wartko,
Gdyż
jej ten okrutny warkot
Ciężko
było dłużej znosić,
Zaczęła
więc dzieci prosić:
„Uspokójcie
się na chwilę
Stańcie
w miejscu, małe grzdyle!
Niech
no będzie moment cicho,
Zanim
we mnie wstąpi licho!
Pobawimy
się w malarzy,
Niech
no mi się nikt nie waży
Dostać
tu jakiejś głupawki.
Siądźcie
teraz wszyscy w ławki”.
Na
to Kazio się wykrzywia:
„Toć
nie każdy się porywa
Na
malarskie życia trudy,
Być
malarzem to są nudy!”.
Resztę
klasy już pogania
Jego
tok rozumowania:
„Nie
są w modzie dziś malarze,
Skojarzenia
z nimi wraże!”.
Pani
mocno się stropiła,
Srogim
wzrokiem go zmierzyła
(Choć
się dzieciom nie zabrania
Przecież
mieć własnego zdania)
„Co
ja zrobię teraz biedna?
Jestem
tutaj sama jedna
A
ich tabun jest i mrowie,
To
nie jest na moje zdrowie!”.
Wtem
to nagle myśl radosna,
Przyszła
raptem niby wiosna:
„Nikt
nie musi nic malować!
Nie
będziemy też rysować.
Ja
rozumiem znakomicie,
Że
malarza ciężkie życie,
Więc
mam dla was pomysł taki,
Żeby
już nie robić draki,
Pobawimy
się w pisarzy,
Co
są lepsi od malarzy,
Bo
zamiast się brudzić farbą
Pędzą
słowem niby arbą!”.
Na
to Stasia się zerwała,
Pani
sędzia całkiem mała,
I
w te słowa się odzywa:
„Na
cóż pani się porywa?!
Przecież
tu są małe dzieci,
A
nie, jacyś tam: poeci!
Nikt
z nas nawet nie jest w stanie
Się
podpisać, więc zadanie,
By
się zaraz stać pisarzem,
Można
stłuc wraz z kałamarzem!”.
Pani
znowuż się stropiła,
Jednak
w doświadczeniu siła.
Piękny
uśmiech założyła
I
w te słowa przemówiła:
„Moje
słodkie, moje lube
Przecież
nie na waszą zgubę
Tą
zabawę proponuję,
Jednak
w głębi serca czuję,
Że
w was drzemie wielka siła.
Trzeba
by się przebudziła!
My
będziemy tak na żarty,
Tworzyć
tu poezji karty…
Zamiast
liter będą szlaczki,
A
wy, jak te małe raczki,
Podszczypywać
się będziecie,
Udając
że wszystko wiecie”.
Miła
dzieciom ta igraszka:
„Moja
pierwsza będzie fraszka!”,
Rozkrzyczała
się Zuzanna,
Ta
niesforna, mała panna.
Pierwsza
biegnie do biureczka,
Gdzie
otwarta jest już teczka
I
zaczyna pracowicie
Skrobać
szlaczki w swym zeszycie.
Więc
rzuciła się bez mała
Do
roboty klasa cała.
Każdy
łapie za pisadło,
Co
mu pierwsze w ręce wpadło.
Czy
to kredki, czy ołówki
Czasem
także i stalówki
Jest
to dzieciom bez znaczenia,
Tak
im śpieszno do ćwiczenia.
Wszystkie
rwą się do działania,
Każde
lgnie już do „pisania”,
Pochylony
nad zeszytem
Bazgrze
sobie coś, z zachwytem.
Upłynęło
godzin kilka,
A
wydaje się że chwilka.
W
klasie cisza niezmącona,
Pani
jest zadowolona,
Myśli
sobie takie słowa:
„Oto
lekcja jest wzorowa!
Wymknę
może się na chwilkę,
By
zobaczyć swą Emilkę,
Która
uczy obok w klasie.
Tam
jest ciszy aż w zapasie,
A
więc może też i ona,
Swym
instynktem przywiedziona,
Dała
dzieciom lekcję taką,
Której
spokój jest oznaką?
Pobiegniemy
do piwnicy,
Gdzie,
jak wiem, jest na stolnicy
Flaszka
wódki napoczęta,
A
tu bawić się dziecięta
Będą
jak im przykazano,
Bo
ich nobilitowano
Do
zawodu szlachetnego.
Nie
opuszczą miejsca tego,
A
co za tym jest w kolei,
Mamy
czasu do niedzieli!”.
Tak
to sobie pomyślała,
A
więc kiedy klasa cała
Rysowała,
z zawziętością,
Poszła
ulżyć swym słabościom.
Dzieci
tego nie widziały,
Gdyż,
jak rzekłem, swój świat cały
Miały
teraz tuż przed nosem.
Pogodzone
ze swym losem,
Z
zawziętością godną sprawy
Kreślą
szlaczki bez obawy.
Adaś
zeszyt już zapełnił,
Czym
swój obowiązek spełnił.
Przekartkował
go dwa razy,
Gdzieś
poprawił bohomazy.
Siedzi
sobie ucieszony,
Zerka
na bok nieproszony,
Przypatruje
się koledze,
By
wybadać jego wiedzę.
Śledzi
każdy ruch mazaka,
Tak
zaczęła się tu draka:
„Tu
masz krzywo! O la Boga!
W
szlaczkach jesteś straszna noga!”
Krzyczy
Adaś, na głos cały.
Krzysiu
wlepił w niego gały,
Chwilę
był tak zaskoczony
Czy
też raczej urażony,
Że
nie wiedział co powiedzieć.
Mógł
tam tylko głupio siedzieć
I
wpatrywać się w krytyka,
Który
dalej mu wytyka:
„Kto
ci pióro dał do ręki?!
Oszczędź
nam już tej udręki!
Weź
no, zasłoń to brzydactwo,
To
paskudztwo, to dziwactwo!”
Krzysiu
już się ma poryczeć,
Nie
chce by na niego krzyczeć,
Głosik
jego bardzo słaby
Od
oprawcy prosi rady:
„Czemu
ci się nie podoba?
Taka
jest już ich uroda,
Że
są czasem trochę krzywe,
Nie
mniej przez to urokliwe.
Jeśli
wiesz, co mógłbym zmienić,
Nie
każ mi się tu rumienić,
Powiedz
proszę mi otwarcie,
Zamiast
besztać mnie zażarcie”.
Adaś
jednak go nie słucha,
Już
kolejną bidę niucha,
By
ją napaść i ochrzanić;
Litość
ma on sobie za nic!
Tak,
za jego tym przykładem,
Klasa
wybuchła nieładem.
Każdy
patrzy cudzej pracy,
A
znaleźli się też tacy,
Co
powstali od swych ławek,
By
zobaczyć większy skrawek
Literackiej
metropolii,
Kwitnącej
jak krzak sępolii.
Rozproszyła
się dzieciarnia
I
gorączka ich ogarnia,
Zamiast,
w ciszy, dalej tworzyć
Poczęły
się smyki srożyć.
Każdy
krzyczy, każdy gada
Każdy
patrzy do sąsiada
I
wytyka błąd najmniejszy
W
sposób coraz gwałtowniejszy,
Rozpoczęły
kłótnie swary,
Nikt
by temu nie dał wiary!
Tacy
mali ci pisarze,
A
wyniośli jak cesarze.
Każdy
jeden przeświadczony,
Że
jest wielce doświadczony,
Bo
zapisał kartek kilka
I
udaje teraz wilka,
Który
warczy, który wyje
Ofiarę
łapie za szyję
I
ją szarpie bez litości,
Mięso
odrywa od kości!
Lecz
nie wszyscy, musisz wiedzieć,
Wojnę
chcieli wypowiedzieć
Swoim
wiernym towarzyszom,
Którzy
szlaczki z nimi „piszą”.
Gdy
opadła pierwsza fala
Gniewu,
co im honor kala,
Podzielili
się pisarze:
Są
poeci, bakałarze
Prozaicy
i krytycy
Myśliciele
i praktycy.
Ile
dzieci, tyle frakcji,
Każda
szuka swojej racji
Jedna
grupa gdzieś odkryła
Szafę
niczym złota żyła,
Gdzie
są w stosy ułożone
Zeszyty
z dawna znaczone.
Z
lat poprzednich to pamiątki,
Równe
słupki niby grządki,
Piętno
przedszkola historii,
Innych
dzieci ślad euforii.
Z
namaszczeniem ich dobyły,
W
skupieniu je otworzyły,
Zagłębiły
się w lekturze,
Zagubiły
w ich strukturze.
„To
nie dzieci, lecz geniusze,
Przyznać
to niechętnie muszę,
Te
tu szlaczki zapisały”.
Staś
wytrzeszcza swoje gały:
„Gdzie
nam do nich, ludzie drodzy?
To
prawdziwi szlaczkolodzy!”,
Wszyscy
szybko się zgodzili,
Te
zeszyty otworzyli
I
się wzięli za czytanie,
Starych
mistrzów odkrywanie,
Robiąc
przy tym gdzieś notatki
Ćwiczą
wiedzy niedostatki,
Potem
piszą, potem tworzą
Przykład,
gdy już go przetworzą,
Zapisują
wciąż od nowa.
(To
zabawa jest morowa)
Zmienią
kółko na kreseczkę,
Linii
dodadzą poprzeczkę
I
kiwają swymi łbami,
Chwaląc
cichymi głosami:
„W
twojej pracy widzę Basię,
Patrzcie
ten to się tu zna się!
Tylko
on, co zna klasykę
Pisze
szlaczki jak muzykę!”.
Inni
za to, w drugą stronę,
Szlaki
wcześniej oznaczone
Mają
w wielkiej swej pogardzie,
Tak
jak plamy po musztardzie.
„One
brzydzą, kolą w oczy”,
Wyje
na nie Zbyś uroczy:
„Nowe
nam obierać drogi,
Zamiast
wracać w te dialogi,
Które
dawno już minęły.
One
świata nie pojęły,
My
zrobimy to na nowo!
Chaotycznie,
kolorowo!”.
A
więc łamią wszystkie normy,
Hałas
przy tym jest potworny,
Kiedy
wrzeszczą chlapią tuszem,
Obnoszą
się z animuszem,
Ignorują
równe kratki
Ich
twórczość to nie rabatki.
Im
wyzywać, prowokować
Nie
dadzą się ignorować,
Wykrzykują
na około,
Że
wymyślą nowe koło,
Co
jest lepsze w kwadraturze…
Dałbyś
wiarę, takiej bzdurze?
Są
też tacy którym za nic
Przekraczanie
wszelkich granic.
Wszystkich
znają starych mistrzów
I
nowych nonkonformistów.
Wszystkie
nazwy, wszystkie style,
Co
też piszą mądre grzdyle?
Nic!
Niczego ci nie tworzą,
Tylko
dalej się gdzieś srożą,
Oceniają,
opisują,
Wszystkich
wkoło denerwują.
Oni
wolą tylko gadać,
Całą
wiedzą mogą władać,
Ale
swoje te bazgrołki
Schowali
dawno pod stołki,
Gdzie
bezpieczne od krytyki
Nie
popadną w ocen wnyki.
Jest
też grupa najmniej liczna,
Pisać!
jedna ich wytyczna.
Oni
na bok wszystkie swary
Ciepnęli
jak brudne gary.
Nie
chcą z nikim również gadać,
Oni
piórem będą władać!
Kryjąc
się gdzieś zgrabnie w cieniu,
Z
zawziętością mały Gieniu
Skrobie,
pisze, opisuje,
W
tym skupieniu gila żuje.
Twarz
rozjaśnia mu natchnienie,
Przed
oczyma objawienie,
Nie
oddycha nic, nie gada,
Kiedy
wersy swe układa.
Wiekopomne
tworzy dzieło,
Skąd
mu się to wszystko wzięło?
Przecież
nic jeszcze nie przeżył,
Tylko
w co napisał wierzył.
Z
nikim nawet nie rozmawiał,
Tylko
szlaczkiem się zabawiał.
Nie
dla niego aberracje,
Gdzie
ma czerpać inspiracje?
Ci
co w życiu idą z ciszą,
Ciekawego
nic nie piszą
Było
grup tych więcej znacznie,
Każda
zwała się cudacznie.
Na
zmianę się rozpadały,
Potem
znowu się spajały,
Ale
w innym to już składzie,
Z
nowym hersztem na pokładzie.
Wiodły
z sobą kłótnie, spory,
Do
zabawy nikt nie skory,
Prawda
szlaczków ich zmieniła,
Wypaczyła,
spotworniła.
Zapomnieli
o swym celu,
O
początkach przyjacielu,
O
tym, że to jest zabawa,
A
nie życia warta sprawa,
O
radości jaką czuli,
Nim
się razem tam zaszczuli.
Na
to wszystko weszła pani,
Ale
dzieci jak ułani,
Pogrążeni
w bitwy szale
Nie
widziały jej tam wcale.
Ona
za to wodzi wzrokiem,
Przyćmionym
wódki urokiem,
I
nie wierzy, że te czarty
Co
prowadzą bój zażarty,
To
te same małe dziatki,
Co
ciekawe szlaczków gratki
Tak
nie dawno zostawiła.
Pani
cała się spłoniła
I
upadła na kolana
Jak
madonna nieskalana.
Uroniła
łzę jedyną,
Potem
wstała z kwaśną miną
I
wymknęła się z powrotem,
Zamykając
drzwi z łoskotem.
„To
nie moja przecież wina,
Że
tam taka jest zadyma.
Na
siebie to sprowadziły,
W
wredne czorty się zmieniły,
Niech
kotłują się w tej biedzie,
Niby
w beczce słone śledzie”.
Powiedziała
i zniknęła,
Niechby
ją cholera wzięła...