Tuesday, August 16, 2016

Ostatni

Muzyka, która towarzyszyła mi przy pisaniu - https://www.youtube.com/watch?v=tCL9FiAuezk

Słońce. Jego ciepło wabi. Zapach rodziny. Pełen spokoju. Śnieg chrzęści. Błyszczy.
Wstaję. Ciepło znika. Bracia i Siostry. Biegnę. Wataha zostaje za mną. Las. Dom. Łapy znikają w bieli. Mroźne powietrze pcha do przodu. Chłód kąsa. Brat skacze na mnie. Ja na niego. Pokazujemy sobie zęby. Zabawa. On przewraca się na plecy. Wygrałem. Siostra gryzie mój ogon. Łapię ją za kark. Zatapiamy się w śniegu. Turlamy. Reszta też. Wszyscy. Długo.
Wycie. Mama. Jedzenie. Czas wracać. Biegniemy. Wataha nad jeleniem. Podchodzą po kolei. Czekamy. Wielki wilk. Krew spływa mu z pyska. Przywódca. Myśliwy. Ojciec. Trąca mnie nosem. Teraz my. Słodycz mięsa. Jest ciepłe. Głód znika.
Duży brat. Kładę się przy nim. Ciepło. Niebo czernieje. Księżyc. Ojciec stoi na wzgórzu. Wyje. Matka dołącza do niego. Potem inni. Wszyscy. Jesteśmy razem. Jedność. Rodzina. Szczęście.
Słońce. Biegnę. Turlam się w śniegu. Oni ze mną. Bracia i Siostry.
Huk! Strach. Brat leży. Jego łapy drżą. Czerwony śnieg. Nieznany szczek. Dziwny zapach. Kwaśny. Zły. Obcy. Wychodzą z lasu. Są wielcy. Inni skomlą. Boją się. Ja też. Dwułapy ma czarny konar. Wznosi go. Uderza. Siostra upada. Krew. Dwójka moich ucieka. Chcę z nimi. Nie mogę się ruszyć. Więcej obcych. Chwytają ich. W ich łapach błyszczą sople. Warczę. Oni szczekają. Dziwnie. Niezrozumiale.
Dwułapi milkną. Podnoszą swoje gałęzie. Za mną warkot. Głęboki. Mocny. Mama. Patrzę na nią. Skomlę. Ona warczy. Każe uciekać. Biegnę. Jestem sam. Huk! Mamo! Mamo...
Boję się. Biegnę do watahy. Potykam się i upadam. Boli. Tak bardzo boli. Mamo! Nasza polana. Krew. Wszędzie krew. Skowyt. Obcy ze swymi gałęziami i kawałkami lodu. Jeden wilk. Ostatni. Największy. Stoi z głową nisko. Jego futro ocieka krwią. Jego? Też. Warczy. Szczerzy kły. Chce gryźć ale nie da im rady. Wie o tym. Ja też. Oni są coraz bliżej. Wyją po swojemu. Inaczej. Dziwnie. Tato... Tato! Skacze. Sięga jednego z nich. Reszta rzuca się na niego. Koniec. Zawracam. Biegnę.
Mamo... Tato... Bracia... Siostry... Gdzie jesteście? Gdzie ja jestem? Wołam ich. Moje wycie brzmi źle. Jak pisk. Nie mogę tak. Skomlę. Sam... Gdzie jesteście? Mamo... Nie śpię. Boję się.
Kluczę wśród drzew. To nie mój las. Wołam innych gdy witam księżyc. Tylko cisza. Zawsze cisza. Głód. Sam.
Znalazłem polanę watahy. Kości. Zapach krwi. Zetlała woń miłości. Smród śmierci. Strach. Ich już nie ma. Nikogo nie ma. Tylko ja. Sam.
Poluję. Staram się. Sam. Czekam. Wrócą. Wiem to.
Śnieg pada i topnieje. Zwierzęta wracają i odchodzą. Trwam. Sam. Czekam na nich. Rosnę. Będę gotów.
Widuję innych. Oni nie są moi. Czasem wyją za mną. Ja już nie. Nie chcę ich. Nikogo nie chcę. Czekam. Sam. Tak długo.
Wreszcie. Tak wiele nocy. Czuję kwaśny zapach. Pamiętam ich szczek. Dziwny. Obcy. Wrócili. Nie jestem już szczenięciem. Jestem myśliwym. Moją watahą. Ojcem i Matką. Jestem Wilkiem. Wyruszam na łowy.