Friday, April 1, 2016

Most

Inicjacja - dzień, w którym z chłopca stajesz się mężczyzną. Wszyscy czekaliśmy na niego, rozgorączkowani. Chwaliliśmy się jeden przed drugim, jak przejdziemy przez „most” wyprostowani, bez strachu, z kamiennymi twarzami. Teraz patrzę na moich towarzyszy dziecinnych zabaw; ci, którzy stoją obok mnie, trzęsą się z przerażenia, niejednemu po policzkach płyną łzy. Pięciu moich przyjaciół, którzy jeszcze dziś rano śmiali się i krzyczeli, że mężczyznami są już dawno, leży zakrwawionych przy ognisku. Tylko jeden z nich jest przytomny, wodzi wokół tępym wzrokiem i chyba jeszcze nie dotarło do niego, co się stało. Krew można wyczyścić, rany się zagoją, a siniaki znikną, nic jednak nie zmyje hańby. Wszyscy, którzy leżą na granicy światła, wciąż są dziećmi i jeśli dożyją rana, pozostaną nimi przez co najmniej kolejny rok. Żaden z nich nie przeszedł przez „most”.
Ja jestem następny. Patrzę na długi szpaler wojowników dzierżących drewniane kije. Światło płomieni i cień nocy pląsają na ich twarzach w chaotycznym tańcu, zmieniając ludzkie oblicza w demoniczne maski. Boję się i moje stopy rwą się do ucieczki, to jednak oznaczałoby wygnanie. „Już lepsza jest śmierć.” - myślę i stawiam pierwszy, niepewny krok.
Muszę przejść między wojownikami, pod gradem ich ciosów, by stanąć oko w oko z ich przywódcą, następnie zawrócić i ponownie pokonać „most”, by zająć swe miejsce na jego końcu i, tym samym, wstąpić w ich poczet. Nie brzmi zbyt trudno, jednak żaden z tych, którzy próbowali tej nocy, nie doszedł nawet do połowy drogi, nie wspominając już o powrocie.
„Teraz lub nigdy!” - krzyczę w myślach i rzucam się naprzód. Pierwsze uderzenie odbiera mi oddech. Prę jednak dalej, ciosy sypią się ze wszystkich stron, jedne mocniejsze a inne słabsze, niemniej czuję je wszystkie. W szaleńczym biegu migają twarze moich oprawców: wykrzywione, roześmiane, spokojne. Dla nich to tylko gra, dla mnie całe życie.
Patrzę w przód i widzę tego smukłego o pięknej twarzy, który jest z nich najgorszy. Zapadł mi w pamięć przy próbach moich towarzyszy. Bije tak, jakby chciał zabić. Skupiam resztki sił i gnam wprost na niego. Chcę już go minąć. Uderza od dołu i moje kolano eksploduje bólem. Upadam i czuję kolejne jego ciosy na głowie i plecach. Słyszę jego obłąkańczy, rzężący śmiech. Nie mogę się poddać. Nie jemu. Zaczynam się czołgać. Brnę jak robak w gęstym błocie, w które coraz głębiej wbijają mnie kolejne uderzenia.
Nagle wszystko ustało. Cisza wydaje się wyć głośniej niż wcześniejszy ryk wojowników. „Czy straciłem przytomność?”- pytanie rozbłysło w mojej głowie tylko na chwilę. Wiem, że to nie może być prawda, moje ciało zbyt bardzo boli. „Więc przeszedłem.” - uświadamiam sobie. Z wielkim trudem podnoszę zapuchnięte powieki. Na widok tego, co mam przed oczami, bez wahania rzuciłbym się do ucieczki, gdybym tylko miał dość siły. Mężczyzna, który stoi nade mną, jest wielki jak góra. Jego obnażony tors i muskularne ramiona ozdabia mapa blizn. W ręku trzyma gruby kij. To dowódca.
Kuca i wpatruje się we mnie oczami, w których palą się płomienie. Blizna biegnąca od brody do czoła sprawia, że jego lewe oko, prawie pozbawione powieki, wydaje się wyskakiwać z czaszki. Szrama rozcina też usta, podwijając wargi i ukazując zęby w potwornym uśmiechu. Czuję w trzewiach zimny uścisk paniki, gdy wznosi uzbrojone ramię. Chcę odwrócić wzrok, ale nie potrafię. Cios spada prosto między oczy. Delikatnie, nie czyniąc mi żadnej krzywdy, kij dotyka mojej głowy. Czuję, że moje usta otwierają się w zdumieniu i chcę coś powiedzieć, ale nie umiem wydobyć żadnego dźwięku. Dowódca odrywa pałkę od mojej głowy i wyciąga ją na otwartej dłoni w moją stronę.
- Weź - mówi
- Po co? Nie dam rady im wszystkim – odpowiadam, a on wybucha śmiechem
- Nie. Ale każdy, którego pokonasz na swej drodze, to jeden cios, którego nie otrzymasz. Tylko tyle i aż tyle - Wyciągam rękę i łapię za broń - Dobry chłopiec. Idź i weź to, o czym wiesz, że ci się należy.
Wstaję. Przychodzi mi to łatwiej, niż przewidywałem. Zmęczenie odeszło. Ból, mimo że nadal istnieje, nie przeszkadza mi już. Patrzę w sprawiające wrażenie martwego oko dowódcy, okolone zgrubiałą tkanką blizny. Płomień, który buzował w nim wcześniej, zniknął i zamiast niego na szklistej powierzchni pojawia się moje odbicie. Odwracam się i odnajduję wzrokiem tego smukłego o pięknej twarzy. Stoi w środku kordonu, przebijając mnie głodnym wzrokiem. Wodzi językiem po zębach, obnażonych w zuchwałym uśmiechu, a jego ręka ślizga się po kosturze, wolno, w tę i z powrotem.
Nawet, jeżeli nie przejdę z powrotem przez „most”, to dziś w nocy stałem się mężczyzną i on za chwilę się o tym przekona.

No comments:

Post a Comment